Huddersfield 2016: HCMF//www?

Jan Topolski / 23 gru 2016

Trzeba mieć czelność, by zastosować taki właśnie skrót na plakatach i broszurach. Litery obiecują zawierać w sobie cały świat, jak adresy z początkiem http:// stanowią gros internetu. Czy tak jest faktycznie? Huddersfield Contemporary Music Festival odbył się już po raz 39., ale przez pierwsze trzy dekady jego znaczenie nie wykraczało daleko poza Hrabstwo Yorkshire, no może Wielką Brytanię. Sporo zmieniło się, odkąd stery objął charyzmatyczny dyrektor Graham MacKenzie, który znacząco rozwinął międzynarodowe powiązania imprezy. Jak sam powiedział na jednym z licznych bankietów tegorocznej edycji, cała sprawa polega na networkingu i współpracy. Jeśli tak, to na czym dokładnie?

Rozpatrując sprawę od strony licznych koktajli, przede wszystkim współpracy z wieloma państwowymi instytucjami z Europy, wspierającymi obecność muzyki z danych krajów: Austrii (kompozytor-rezydent Georg Friedrich Haas oraz FAMA Beata Furrera), Szwajcarii (wyróżnieni w tej edycji Alfred Zimmerlin, Stone Orchestra, Ensemble Vortex), Niemiec (Ensemble Adapter, Musikfabrik i sporo Enno Poppego), Polski (dwa duże koncerty: III Symfonia Góreckiego w instrumentacji Colina Stetsona i Body-opera Wojtka Blecharza i dwa mniejsze: Rafael Rogiński z Coltrane’em i Marcin Stańczyk z Some drops) oraz oczywiście Wielkiej Brytanii (program na 70. urodziny Michaela Finnissy’ego i wiele innych). Nieprzypadkowo reprezentowane są tu najbogatsze kraje Unii Europejskiej (cieszy polski awans), co budzi obawy, jak HCMF zostanie dotknięty przez Brexit, do czego zresztą McKenzie czynił szereg aluzji. Najważniejszym jednak partnerem, który oferuje zasoby lokalowe, jak i ludzkie, jest sam Huddersfield University z jego Department of Music. Bez wsparcia przyjechali jak zawsze Amerykanie, więc zaproszenie ich trzeba uznać za gest ze strony organizatorów: George Lewis (w kilku odsłonach), Charlemagne Palestine (w hołdzie Tony’emu Conradowi) oraz Elliott Sharp i John Zorn (jego utwory, acz nie osobiście).

Rozpatrując sprawę od strony gościnnych zespołów, w tym roku karty rozdawały: Musikfabrik (dwa sety solowych utworów napisanych dla jego członków oraz Walking with Partch Claudii Molitor i występ z Peterem Brötzmannem), Klangorum Wien (Hyena z udziałem obojga małżonków Haasów oraz drugi koncert z m.in. Saunders i Furrerem), Arditti String Quartet (nowy kwartet rezydenta, ale i postinternetowe EVERYTHING IS IMPORTANT Jennifer Walshe) i ELISION na swoje 30-lecie (dwa duże utwory Aarona Cassidy’ego i Lizy Lim). W drugiej i nieodwiedzonej przeze mnie połowie festiwalu swoje koncerty miały m.in. Red Note (bardzo obiecujące KEIN François Sarhana na przerobione instrumenty Stroha), Adapter (w hołdzie kultowemu japońskiemu Sound-Space Ark), Spike Orchestra (Masada Book 2 Johna Zorna), Vortex, Distractfold, Resonans i Quatour Diotima. Oczywiście, większość z nich przyjechała do Huddersfield z bieżącym repertuarem i aktualnymi projektami, ale zestawienie i tak robi wrażenie, a czołowe zespoły były zatrudniane do więcej niż jednego koncertu.

Mollena Williams-Haas w utworze „Hyena”, fot. Brian Slater

Mollena Williams-Haas w utworze „Hyena”, fot. Brian Slater

Georg Friedrich Haas – od wielu lat uwielbiam go jako postspektralnego ekspresjonistę, nie bez skłonności do melancholii i kontemplacji. Ostatnie lata przyniosły radykalne zmiany w życiu i twórczości austriackiego kompozytora: kontrakt nauczycielski i wyjazd do USA, a przede wszystkim zakochanie i ożenek z Molleną Lee Williams, aktorką, performerką oraz… dominą. Ponadto otwarcie się na zmysły i politykę, nie bez wpływu na same dzieła. W Huddersfield można było posłuchać zarówno utrzymanych w prima prattica nowych utworów – X Kwartetu smyczkowego czy Oktetu puzonowego, jak i I can’t breathe na trąbkę oraz Hyeny na zespół i narratorkę, utrzymanych chyba już w seconda prattica. Estetyczne werdykty układają mi się jednak w poprzek tych podziałów: kolejny kwartet grany w mroku to nieudana próba zdyskontowania wcześniejszych sukcesów (znakomity nr 3. In iij Noct.), zaś w oktecie Haas wydobył wszystko to, co można z ośmiu puzonów, stopniowo rozkładając wyjściowy unison (intrygujące!). W komentarzu do solowego dzieła dla trębacza Marco Blaauwa kompozytor odwołuje się do rasistowskich incydentów w Ameryce, lecz trudno odnieść te intencje do muzyki. Z kolei w Hyenie cała warstwa instrumentalna podporządkowana jest dramatycznej opowieści Molleny o alkoholowym nałogu i detoksie – do tego stopnia, że alikwotowe akordy Haasa zdają się tu ilustracją stanu upojenia, a nagłe uderzenia perkusji efektem filmowym, co nie znaczy, że całość nie robi wrażenia.

Ważnymi wątkami tegorocznego festiwalu w Huddersfield było przekraczanie granic instrumentu oraz granic między kompozycją a improwizacją (wciąż?) – oba tematy splotły się w znakomitym występie australijskiego ELISION Ensemble. Znamiennie zatytułowany The Wreck of Former Boundaries Aarona Cassidy’ego (swoją drogą, profesora na tutejszym uniwersytecie) to swego rodzaju koncert podwójny na trąbki, którym akompaniują inne dęte i jeden kontrabas. Utwór powstawał z myślą o Peterze Evansie i Tristramie Williamsie, których dialogi, monologi i poszukiwanie unisona aż skrzyły od energii udzielającej się także pozostałym muzykom, a całość unieważniała granice między improwizacją a kompozycją. Z kolei w środku How Forests Think Lizy Lim były chińskie organki sheng, na których grał prawdziwy wirtuoz Wu Wei. Multikulturowo wychowana kompozytorka jest bardzo wrażliwa na niuanse, co było słychać w takich detalach, jak torebki ryżu na kotłach czy płynne przejście od gardłowego śpiewu solisty do imitującego tę technikę fletu.

Peter Brötzmann i Ensemble Musikfabrik, fot. Brian Slater

Peter Brötzmann i Ensemble Musikfabrik, fot. Brian Slater

Znacznie mniej udane okazało się spotkanie dwóch legend w antagonisme contrôlé Michaela Wertmüllera. Próby wtłoczenia niekiełznanego saksofonu Petera Brötzmanna w ramy odcinków z góry założonej formy przypomniały mi porażki niegdyś popularnego „trzeciego nurtu”, choć pojedynki z solistami Ensemble Musikfabrik (zwłaszcza z trębaczem, klarnecistą i perkusistą) były całkiem interesujące. W maratonie miniatur skomponowanych na zaproszenie muzyków kolońskiego zespołu zwracała uwagę maniera mówienia przez ustnik w pełnym dyscypliny Fell Enno Poppego na perkusję Dirka Rothbrusta i kontrastowe I Can’t Breathe Georga Friedricha Haasa, czyniące pełny użytek z dwuczarowej trąbki Marco Blaauwa. Huddersfield specjalizuje się zresztą w wyczerpujących programach, złożonych z  łańcuchów koncertowych, jak choćby podczas bezpłatnego poniedziałku, kiedy w różnych lokacjach miasta miało miejsce aż trzynaście wydarzeń. W wielu z nich ujawniał się jeden z dwóch wspomnianych tematów – i tak Zubin Kanga zagrał na fortepianie trzy krótkie utwory, ale korzystał przy tym z naszpikowanych elektroniką rękawic, a i sam instrument był przetwarzany elektronicznie. Na tle tych fajerwerków najlepiej wyszły występy zwyczajne i proste: w pięknej sali huddersfieldzkiego ratusza Explore Ensemble porywająco zagrał klasyczne Talea Gérarda Griseya, a w studiu fotograficznym Bates Mill gitarzysta Raphael Rogiński pięknie zapomniał się w kontemplacyjno-ekstatycznych latach 60., Coltrane’ie i Afryce.

Większość polskich gości w napięciu czekała na premierę Body-opera Wojtka Blecharza (koprodukcja Teatr Nowy-IAM-HCMF), kolejnego dużego teatralnego przedsięwzięcia po dziełach takich, jak Transcryptum, Park Opera i Soundwork. I tu wszystkich czekała niespodzianka, choć bynajmniej nie z powodu samego utworu, lecz raczej cząstkowej jego prezentacji w pofabrycznej hali koło muzeum The Hepworth Wakefield. Jak oficjalnie tłumaczyli producenci, w przestrzeni przestało działać ogrzewanie i nie można było przeprowadzić wszystkich prób ani pozwolić widzom na leżenie w niskiej temperaturze (o inscenizacji dalej). W efekcie zobaczyliśmy tylko 45-minutowy wyciąg w postaci trzech scen z planowanego dwugodzinnego spektaklu, a wielką akcję promocyjną wokół prezentacji Blecharza w Huddersfield trudno uznać za sukces. Zdumiewające jest, że organizatorzy pozostawili artystów samym sobie i nie zapewnili odpowiednich warunków oraz wsparcia na ostatnim etapie przed premierą, która oficjalnie została przełożona na maj 2017 roku w Nowym Teatrze. Rzecz zapowiada się tymczasem bardzo intrygująco, jako multisensoryczne doświadczenie oparte na samym postrzeganiu dźwięku: nieograniczonego do słuchu, lecz rozciągającego się na całe ciało. Umożliwiają to specjalne maty i poduszki z głośnikami, na których widzowie oglądają akcję rozgrywaną na podestach – z perkusistą Alexandre Babel i kontrabasistką Beltane Ruiz Molina (fenomen!) – albo odbierają same wibracje i szumy przy zamkniętych oczach, a nawet zatkanych uszach.

Przygotowania do „Body-opera” Wojtka Blecharza, fot. Graham Hardy

Przygotowania do „Body-opera” Wojtka Blecharza, fot. Graham Hardy

Wojtek Blecharz, wraz ze swą wierną scenografką Anną Marią Śmigielską oraz choreografem Karolem Tymińskim, zdaje się coraz bardziej oddalać od dzieła rozumianego jako zamknięta w czasie dźwiękowa forma na rzecz cielesnego doświadczenia, z ważnym wątkiem narracyjnym. Sama muzyczność jest tu tylko jednym z elementów, bynajmniej nie najważniejszym – co zbliża koncept polskiego kompozytora do EVERYTHING IS IMPORTANT Jennifer Walshe i Hyeny Georga Friedricha Haasa, także prezentowanych na HMCF. W obu tych utworach kluczowy jest narrator i jego ciało: w pierwszym przypadku sama kompozytorka w neurotycznym, apokaliptycznym strumieniu świadomości, w drugim jego żona w obsesyjnej, ale zmysłowej opowieści o uzależnieniu. W Body-opera to sam Blecharz (na spółkę z Karolem Tymińskim) komunikuje się z publicznością: od wręczania widzom ulotek przy wejściu, przez instrukcje ze sceny, po transową narrację o doświadczaniu dźwięku. Tak jak pisze Walshe w manifeście Nowa Dyscyplina, nie możemy w końcu zapominać o tym, że mamy ciała, a ciała kompozytorów jak nigdy wcześniej uczestniczą obecnie w obrządku nowej muzyki.

W Huddersfield byłem po raz pierwszy i nie na całym festiwalu (tylko pięć dni z dziewięciu), ale jeśli mogę pokusić się na jakieś podsumowanie, to nie wydaje mi się, żeby była to impreza tak wyjątkowa, jak wynikałoby to ze wspomnianej na początku nazwy i (auto)promocji samego dyrektora. Program, podobnie jak w przypadku wielu innych podobnych przeglądów, jest wypadkową bieżącego repertuaru wiodących i tych samych zespołów (choć warto docenić paru debiutantów). Wybór postaci wiodących też bywał bardziej oryginalny (choćby Jürg Frey w 2015 roku), a Amerykanie są mocno już opatrzeni (Zorn, Sharp, Lewis). Zamówienia festiwalu wypadły różnie: Claudia Molitor w Walking with Partch próbowała zintegrować instrumenty amerykańskiego ekscentryka z klasycznym zespołem, co miernie jej wyszło, a z Body-opera Wojtka Blecharza usłyszeliśmy tylko wyimki. Ostatniego dnia mojego pobytu w Huddersfield poszedłem na spacer poza miasto, na Castle Hill z wieżą postawioną na jubileusz królowej Wiktorii – była oczywiście mżawka, zielone pola tonęły we mgle i deszczu, z których wyłaniały się ponure kamienne domy. Wszystko idealnie obojętne na ekscytację nowej muzyki z jej problemami i problemikami, przekraczaniem granic i odkrywaniem ciała. Ale na to nie poradzi ani HCMF//, ani http://.

 

Jan Topolski

Pobyt autora na festiwalu HCMF finansował Instytut Adama Mickiewicza