Wiosna poznańska, czyli jaka?

Krzysztof Stefański / 5 kwi 2014

Każdy z polskich festiwali muzyki współczesnej posiada swoją specyfikę: Warszawska Jesień nieodmiennie od czasu powstania zderza ze sobą to, co najlepsze w polskiej i światowej muzyce nowej; repertuar festiwalu Musica Polonica Nova koncentruje się wokół rodzimej twórczości, zarówno najnowszej, jak i tej tworzącej już kanon polskiej moderny; Musica Electronica Nova prezentuje szeroko rozumianą muzykę elektroniczną; Festiwal Prawykonań – zgodnie z nazwą – jest pokazem kompozytorskich premier, a na Sacrum Profanum początkowo proponowano koncerty monograficzne poświęcone akademicko wykształconym kompozytorom, by ostatnio zająć się zjawiskami na styku muzyki klasycznej i popularnej. Wśród tak różnorodnej festiwalowej oferty znajduje się jeszcze Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Poznańska Wiosna”, obecny w polskim życiu muzycznym od 1961 roku. Zdarzało mu się popadać w przeciętność i prowincjonalizm, jednak to dotykało w mniejszym czy większym stopniu także i inne festiwale. Po trzech edycjach kierowanych przez Artura Kroschela wydaje się, że poznański festiwal zyskuje własny charakter.

Przede wszystkim nie odrzuca tradycji. W tym roku można było usłyszeć m.in. koncert z religijnymi utworami Henryka Mikołaja Góreckiego, Wojciecha Kilara, Andrzeja Koszewskiego, Mariana Sawy czy Jacka Sykulskiego, a także Arvo Pärta i Johna Tavernera w wykonaniu Poznańskiego Chóru Chłopięcego pod kierunkiem Jacka Sykulskiego. 24 marca, w dniu setnej rocznicy urodzin Andrzeja Panufnika, w repertuarze znalazły się kompozycje sir Panufnika i Witolda Lutosławskiego. Organizatorzy dbają również o to, by w programie uwzględnieni zostali lokalni twórcy, czego najlepszym przykładem był koncert finałowy, którego repertuar składał się z utworów kompozytorów związanych z poznańską Akademią Muzyczną – Jana Astriaba, Zbigniewa Kozuba, Artura Kroschela i Janusza Stalmierskiego. Tradycja jest jednak konfrontowana z nowoczesnością (siedemnaście prawykonań), a twórczość lokalna z międzynarodową. Ta ostatnia prezentowana była w dwóch nurtach – przypomniane zostały dzieła kompozytorów, których nazwiska wyznaczają kanon muzyki XX i XXI wieku (m.in. Albana Berga, Pierre’a Bouleza, Luigi’ego Nono i Helmuta Lachenmanna), ale zaprezentowano również niezbyt dobrze jeszcze w Polsce znane obszary światowej kultury muzycznej (dofinansowany z Funduszu Wyszehradzkiego przegląd muzyki z Czech, Słowacji i Węgier oraz projekt „Zooming:Estonia”).

Ta programowa różnorodność zwracała uwagę już w programie koncertu inauguracyjnego. Odbyło się wówczas prawykonanie utworu Doser poznańskiej kompozytorki Katarzyny Taborowskiej-Kaszuby (ur. 1974) oraz polskia premiera Graffiti autorstwa – zamieszkałej w oddalonym od Poznania o zaledwie 270 km Berlinie – Koreanki Unsuk Chin. Utwór Taborowskiej pełen był ciekawych pomysłów barwowych i instrumentacyjnych. Mikrotonowo preparowany fortepian, glissanda instrumentów dętych, smyczki grające sul ponticello w wysokim rejestrze oraz nieustanne pulsowanie zagęszczanych i rozrzedzanych faktur rzeczywiście mogły budzić skojarzenia z halucynacjami, o których kompozytorka pisała w komentarzu do utworu. Szkoda tylko stylistycznych pęknięć, powstałych wskutek wprowadzania krótkich reminiscencji innych muzycznych rzeczywistości, na czym tracił spójny charakter utworu. W kompozycji Chin nie było już miejsca na jakąkolwiek niespójność. Każde muzyczne zdarzenie wywoływało następne, czego przejawem były znakomite dialogi instrumentów. Wszystkie trzy części kończyły się zaskakującym urwaniem muzycznej akcji, co stanowiło zgrabną klamrę kompozycyjną. Przy bardzo częstych zmianach brzmień i faktur, zwłaszcza w trzeciej, punktualistycznej części, na szczególne uznanie zasługuje precyzja wykonawcza muzyków orkiestry Filharmonii Poznańskiej, prowadzonych przez Marka Pijarowskiego. Jednak prawdziwym pokazem konstrukcyjnego mistrzostwa był przypomniany po przerwie Koncert kameralny Albana Berga, z bardzo dobrą parą solistów: Bartoszem Worochem (vln) oraz Mei Yi Foo (pf). Szkoda tylko, że w partii towarzyszącego solistom zespołu zabrakło większych niuansów dynamicznych, rytmicznej wyrazistości i bardziej wyrównanych proporcji brzmieniowych.

Nocny koncert w dniu inauguracji składał się z występu zespołu trojga perkusistów, Idiom Project Ensemble oraz wykonania utworów laureatów konkursu na kompozycję na akordeon solo lub z towarzyszeniem zespołu kameralnego. Nagrody przyznano tylko w drugiej kategorii. Szczególnie udany był utwór ReVerse2 Adama Porębskiego (ur. 1990) na akordeon i altówkę. Kompozytor wykazał dużą wrażliwość na barwę, a każdy zastosowany efekt brzmieniowy wpisywał się w ciąg formalnego rozwoju. Mniej wysmakowany kolorystycznie był utwór Trzy słowa najdziwniejsze Piotra Jędrzejczyka (ur. 1993) na akordeon, skrzypce i perkusję. Muzyczne odwzorowanie wiersza Wisławy Szymborskiej było może zbyt dosłowne, jednak utwór pomimo tego był spójny i konsekwentny, przez co ogólnie dość dobry. Z utworów perkusyjnych na pewno warto odnotować przypomniane Drei Stücke für Schlagzeug op. 40 Krzysztofa Meyera oraz An Idyll for a Misbegotten George’a Crumba. Tylko kompozytor tej klasy co Crumb, może połączyć brzmienie fletu z zespołem trzech perkusistów, tak, by nie przytłoczyć tego pierwszego i dowartościować ten drugi.

Drugiego dnia odbył się prawdziwy koncertowy maraton, który rozpoczął wspomniany już koncert z chóralną muzyką religijną. Po ukłonie w stronę muzycznej tradycji, festiwal wrócił do współczesności. Prawykonanie Trash music Wojciecha Błażejczyka na zespół instrumentalny, obiektofony, głos i live electronics było niewątpliwie jednym z ciekawszych wydarzeń festiwalu. Owe tajemnicze „obiektofony” to nic innego jak przedmioty codziennego użytku, m.in. suszarka do prania, stara miniwieża hi-fi, maszyna do pisania, szatkownica do jaj, miski, pokrywki i wiele innych. Kompozytor wydobył z nich brzmienia, które zaskakująco dobrze komponowały się z partiami klasycznych instrumentów, Utwór stanowił ciąg rozbudowanych zespołowych crescend, gwałtownie urywanych, by zrobić przestrzeń dla głosu. „Śmieciową” muzykę uzupełniały „śmieciowe” teksty („Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki…”), znakomicie interpretowane tak wokalnie, jak i aktorsko przez Martę Grzywacz. Całość charakteryzowała się delikatnym posmakiem absurdu, jednak kompozycja nie była happeningiem. W zestawieniu z tak dobrym utworem, Ascendit Piotra Pawlika na kwartet smyczkowy i projekcję audiowizualną wypadło blado. Repetytywność, stała pulsacja, elementy phase shifting przy bardzo silnej schematyczności zbudowały utwór muzycznie słaby. Kompozycji nie pomogły również wizualizacje przedstawiające elementy przyrody.

Kolejne trzy koncerty tego dnia należały do zagranicznych gości. Pierwsi zaprezentowali się Czesi z zespołu Prague Modern. W utworze There Are More Things Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej na skrzypce, flet, klarnet i fortepian każda z części posiada odrębny język harmoniczny: pierwsza bazuje na pentatonice, druga ma charakter posttonalny, natomiast trzecia opiera się na harmonice sekundowej.  Klasyczne prowadzenie muzycznej narracji oraz mocno ograniczony sam materiał kompozycji sprawiły, że utwór wydawał się  zbyt monotonny. Na silne zredukowanie materiału muzycznego zdecydował się również Petr Bakla. Jego utwór, Dog Variations na trio fortepianowe, bazował na odgrywanej raz po raz wznoszącej skali chromatycznej. O ile początkowo nieregularnie wprowadzane akcenty oraz dwojenia frapowały, to ostatecznie utwór był stanowczo za długi, by obronić się tylko tymi środkami. Poza obiegowy język muzyczny nie wyszedł Ondřej Štochl w swoim Ideé fixe na flet, klarnet, skrzypce i fortepian. Kompozycja miała quasi-rondową strukturę z powracającym centralnym akordem. Jak za pomocą bardzo oszczędnych środków stworzyć trzymający w napięciu utwór, pokazały natomiast oszczędna, pusta, chłodna, a silnie poruszająca Music for Retuned Instruments Martina Smolki oraz „Hay que caminar” soñando Luigiego Nono.

Po lekkim rozczarowaniu poziomem czeskich kompozycji, zdecydowanie lepiej słuchało się Węgrów z THReNSeMBle. Na słowa uznania zasługuje dyrygent, Balzás Horváth, który pewnie prowadził zespół, interesująco opowiadał o wykonywanych utworach i… którego kompozycja Waiting for… była jednym z najbardziej udanych dzieł wykonanych tego wieczoru. Był to ciąg miniatur operujących krótkimi motywami i ciekawymi zestawieniami barw instrumentów. Aurę niedopowiedzenia i pewne napięcie wprowadzały liczne pauzy, a w ostatniej części – powtórzenia. Utwor został dowcipnie spuentowany akordem durowym i opadającą gamą. Ciekawy okazał się również utwór Flekla Skwifowi Pétera Tornayi’a. Proste pomysły muzyczne (opadająca skala diatoniczna, ostinato) były umiejętnie kontrapunktowane i płynnie przechodziły jeden w drugi. Nieco słabiej wypadła Summer music węgierskiego spektralisty László Tichanyiego. Jego muzyka była szorstka, schematyczna i mało wyrafinowana w porównaniu z twórczością czołowych przedstawicieli spektralizmu. Marcell Dargay swoje Fragmente stworzył z krótkich motywów zaczerpniętych z dzieł Mozarta. Utwór miał swoje mocne strony, jednak porządkująca formę powtarzalność była męcząca. Koncert zwieńczyło prawykonanie Scherza Rafała Zapały – obok utworu Błażejczyka było to najlepsze prawykonanie festiwalu. Scherzo to kompozycja intensywna, kompozytor czasem powraca w niej do wcześniej wybrzmiałego materiału, lecz tylko by za moment z nową mocą ruszyć naprzód. Każdy powrót jest tu jednocześnie rozwojem muzycznych myśli. Motoryczny charakter utworu dobrze przełamywały nieregularnie wprowadzane pauzy.

Na ostatnim tego dnia (piątym już!) koncercie można było usłyszeć trio Ad Libitum z Bremy (klarnet, wiolonczela, fortepian). Muzycy zaprezentowali dwie kompozycje autorstwa członków zespołu. Trio wiolonczelisty Karstena Dehninga okazało się niestety zupełnie pozbawione treści. Oparte na pochodach diatonicznych, te same motywy eksplorowało zarówno w części szybkiej, jak i wolnej. Ciekawszy był utwór Mandala klarnecisty Andreasa Salma. Był to w zasadzie cykl miniatur opartych na prostym pomyśle harmonicznym, brzmieniowym czy fakturalnym, nieco przypominający Kurtágowskie mikroludia. Quando? Katarzyny Kwiecień-Długosz na tle utworów Niemców prezentowało się bardzo dobrze, choć zamiast deklarowanego konfliktu między partiami instrumentów, słychać było raczej dialog i efekty echa. Niestety jakość wykonania pozostawiała tu wiele do życzenia. Złego wrażenia nie było w stanie zatrzeć wykonane na zakończenie Allegro sostenuto Helmuta Lachenmanna.

Festiwalową niedzielę otworzył koncert TWOgether Duo, który odbył się w postindustrialnej przestrzeni Słodowni w Starym Browarze. Na dialogu opartym na powtórzeniach zasadzały się trzy kompozycje: Plus III Jukki Tiensu – ze ścisłą, kanoniczną imitacją, Skrawki Michała Ossowskiego – dwufazowy drobiazg z silnie eksponowanym interwałem całego tonu oraz Satin Aleksandra Nowaka – bardzo emocjonalny, o lekkim rysie neoklasycznym, szczególnie w warstwie rytmicznej. Prawdziwy dialog nie polega jednak na powtarzaniu, lecz na współdziałaniu odrębnych kwestii, dających łącznie nową jakość. Taki był, znany już z repertuaru zespołu, dernier esapace avec introspecteur Matthiasa Pintschera, pięknie stapiający rozmaite barwy instrumentów. W utworze Hanny Kulenty Preludium, Postludium i Psalm obie partie wplecione były w konstrukcję formalną prowadzącą od spektralnego preludium przez postrzępione postludium, z którego stopniowo wyłania się chorałowy psalm. O dziwo, takim rodzajem dialogu był też šeg Piotra Tabakiernika. O dziwo, bo po przeczytaniu komentarza, w którym twórca deklarował chęć połaczenia w swoim utworze bardzo wielu elementów pochodzących z różnych muzycznych tradycji, można było mieć obawy, czy będą ze sobą harmonizować. Tymczasem szeroką paletę artykulacyjnych efektów, skandowane przez wykonawców sylaby i nieartykułowane dźwięki, odgłosy z radia, cytaty z Bacha i literatury akordeonowej, rzucanie piłeczkami ping-pongowymi, a wreszcie nawiązanie w zakończeniu do Stimmung Stockhausena udało się kompozytorowi połączyć w spójną i logiczną całość, która zupełnie się nie dłużyła.

Monograficzny koncert utworów Magdaleny Długosz stanowił miłe odprężenie. Dźwięki konkretne, ubrane w klarowną konstrukcję oraz zeprezentowane w ośmiokanałowej przestrzeni, działały prawdziwie kojąco. Szczególnie przyjemnie brzmiały TaBaMa wykorzystująca brzmienia instrumentów smyczkowych, Océan Cité z łagodnymi dźwiękami fletu, a przede wszystkim Zakopane Liryki na elektronicznie modyfikowany klarnet i komputerową warstwę dźwiękową, która wykorzystuje m.in. wcześniej nagrane brzmienia klarnetu, co powoduje zacieranie się granic między partią solową, jej przetworzeniami na żywo i taśmą. Najmniej udana była, niestety, premierowa kompozycja TReM na dwa instrumenty perkusyjne i komputer. Może to przez skontrastowane partie solistów (klarnety i instrumenty perkusyjne), których partie rzadko wchodziły we wzajemne interakcje, utwór wydał się mniej spójny. Dominacja dźwięków metalicznych i wysokich częstotliwości sprawiała natomiast, że utwór był przykry w odbiorze, momentami wręcz bolesny.

Na ostatnim z niedzielnych koncertów można było usłyszeć młody poznański zespół Sepia Ensemble, wykonujący kompozycje estońskich twórców średniej i młodszej generacji (urodzonych między 1969 a 1977 rokiem). Zdecydowanie najlepiej zabrzmiały utwory… Witolda Szalonka i Kazimierza Serockiego. Zarówno Improvisations sonoristiques, jak i Swinging Music pozwoliły zespołowi na pokaz pełni jego możliwości. Muzycy zgrabnie poukładali sonorystyczną materię, ukazując logikę dramatycznego przebiegu dzieł polskich klasyków.

Zwieńczeniem prezentacji muzyki krajów Europy Środkowo-Wschodniej był poniedziałkowy występ słowackiego akordeonisty Petera Katiny. Znakomita była zwłaszcza druga część koncertu, która posiadała wyrazistą dramaturgię. Od gęstego oceanu dźwięku, malowanego jakby ostrymi, wyrazistymi pociągnięciami pędzla w Slow Motion Toshio Hosokawy poprzez lekko naszkicowane, pełne ciszy i spokoju Vagabonde Blu Salvatore Sciarinna, aż po prawdziwie wirtuozowski i dynamiczny finał w postaci Jeux d’anches Magnusa Lindberga. Aby móc jednak skosztować tej muzycznej uczty, trzeba było przetrwać część pierwszą. W jej programie znalazł się zupełnie nieciekawy, oparty na repetycjach Blitz Macieja Jabłońskiego, smętny, leniwie snujący się Fragmene and Elégies L’ubicy Čekovskiej oraz Stomp Micheala Finissy’ego. Finissy zakończył utwór imponującą burzą klasterów, ale wcześniej stosował repetycyjne przebiegi, stojące harmonie, powracające melodie i liczne tryle. Jedynym ciekawszym utworem w tej części koncertu było Canticum Iris Szeghy, ujawniające w pełni możliwości akordeonu, zarówno z zakresie rejestrów. jak i możliwości technicznych i brzmieniowych.

Podczas festiwalu odbyły się również wspomniane we wstępie koncerty z utworami Panufnika i Lutosławskiego oraz z utworami kompozytorów poznańskich w interpretacji Orkiestry Symfonicznej Akademii Muzycznej w Poznaniu pod batutą Jakuba Chrenowicza. Warto wyróżnić także wtorkowy recital fortepianowy Małogorzaty Walentynowicz. Organizatorom festiwalu udało się stworzyć ciekawą i zróżnicowaną ofertę programową. Nie brakowało zarówno interesujących prawykonań, jak i udanych interpretacji kanonu muzyki współczesnej. Goście z Czech, Węgier i Słowacji zaprezentowali się z dobrej strony jako wykonawcy, w zakresie kompozycji jednak – poza utworami twórców węgierskich – nie było większych odkryć. Należy podkreślić, że z roku na rok festiwal prezentuje się coraz lepiej. Życzę, aby ta tendencja utrzymała się w następnych latach.

Krzysztof Stefański