Numer 2 / 2004

Czy banan może zmienić oblicze sztuki XX wieku – Velvet Underground & Nico

Mateusz Franczak

W latach 60. w Stanach Zjednoczonych, kiedy duży procent społeczeństwa i kultury można było określić jednym słowem – hippisi, zaczęła tworzyć się nowa scena, która w niedługim czasie miała zmienić losy sztuki drugiej połowy XX w. Cofnijmy się jednak w czasie o kilkanaście lat.

W 1942 roku na świat przyszedł Louis Alan Firbank (znany szerszej publiczności jako Lou Reed). Chłopak od najmłodszych lat był zafascynowany rock‘n’rollem. Niestety nie spotkało się to z aprobatą rodziców. Za wszelką cenę próbowali wybić synowi z głowy jakąkolwiek formę muzykowania. Kiedy próba perswazji nie poskutkowała, postanowili wysłać dziecko na serię elektrowstrząsów, dzięki której miało na zawsze zapomnieć o karierze muzycznej. Trudno się więc dziwić, że wkrótce młody Lou porzucił rodzinny dom i oddał się swojej największej pasji.

Aby się utrzymać, pracował na zlecenie w wytwórni Pickwick Records, dla której komponował i nagrywał muzykę na tanie płyty rozprowadzane w sieciach supermarketów. Tam poznał Johna Cale’a – nowojorskiego studenta kompozycji. Muzycy przypadli sobie od razu do gustu. Razem słuchali awangardowych wykonawców jazzowych pokroju Ornette’a Colemana, poza tym Cale był zafascynowany tekstami Reeda. Początkowo tworzyli duet i grali głównie na ulicach, później jednak zaczęli dążyć do uzyskania bogatszego brzmienia, a do tego potrzebny był cały zespół. Na szczęście takowy powstał w stosunkowo krótkim czasie, już w listopadzie 1965 roku. Wtedy to wyklarował się pełny skład zespołu The Warlocks, przemianowanego wkrótce na The Velvet Underground (nazwę zapożyczono z tytułu książki Michaela Leigha z 1963 roku).

Podstawowy i najważniejszy skład Velvet Underground wyglądał następująco: Lou Reed (wokal, gitara), John Cale (gitara basowa, altówka, wokal), Sterling Morrison (gitara) oraz Maureen Tucker (perkusja). Ta ostatnia zafascynowana była nigeryjskim bębniarzem Babatunde Olatunji (obecnie działającym na scenie etnicznej). W utworze Leigha Velvet Underground to seksualne podziemie, w którym spotykają się sado-masochiści, mężowie zdradzający żony (i vice versa) oraz ludzie poszukujący silnych doznań; krótko mówiąc, miejsce, w którym obecne są wszelkie możliwe dewiacje seksualne. Nazwa ta pasowała do zespołu jak ulał. Twórczość Velvetów została nawet nazwana „pornograficznym rockiem” – brudny, perwersyjny, pełen ukrytych żądz, mrocznych pragnień i narkotyków. Sama muzyka odznaczała się transowymrytmem wybijanym monotonnie przez Maureen (co ciekawe, perkusistka grała na stojąco, a jej malutki zestaw złożony był jedynie z bębna basowego, werbla i jednego kotła, talerzy używała niezwykle rzadko). Lou śpiewał utwory beznamiętnym, pozbawionym emocji głosem – największą wagę miały dla niego teksty. Natomiast solówki gitarowe pełne były dysonansów, sprzężeń itp. Jednym słowem: kakofonia.

Grupa rozpoczęła od razu działalność koncertową, ale praktycznie z każdego klubu była wyrzucana. Na ich koncercie w grudniu 1965 roku w Cafe Bizarre pojawił się przypadkowo Andy Warhol. I od razu trafili w jego gusta. Andy, nie namyślając się długo, zaproponował młodym muzykom wstąpienie do założonej przez niego Fabryki. Było to miejsce dla banitów, cudaków oraz wszystkich innych odrzuconych przez społeczeństwo artystów marzących o sławie. Lou bez problemu odnalazł się w nowym otoczeniu. Uznał je za swój raj. Podsłuchiwał ludzi, obserwował i notował, a rozmowy stały się dla niego inspiracją do pisania tekstów. Andy zapewnił muzykom miejsce na próby w zamian za 25 % dochodów z koncertów. W twórczość zespołu miał nie ingerować, jednak narzucił muzykom przyjęcie Nico.

Nico była niemiecką modelką niewyróżniającą się głosem, lecz przyciągającą swą zimną urodą. Stanowiła kontrast do brudnej muzyki wykonywanej przez zespół. Muzycy od początku sprzeciwiali się obecności „wokalistki”, ale jej pozycja w Fabryce była bardzo mocna. Poza tym Reed i spółka byli podopiecznymi Warhola, a ten pomagał im, jak mógł, więc musieli się w końcu zgodzić na jego pomysł. Lou po jakimś czasie napisał dla Nico dwie piosenki – I’ll Be Your Mirrororaz Femme Fatale. Na koncertach pozwalano jej na wykonywanie tylko trzech utworów (tym trzecim był All Tomorrow’s Parties). Gdy nie śpiewała – co, jak widać z powyższego, zdarzało się dość często – odgrywała rolę pięknego rekwizytu.

Wybitnym dokumentem, w którym udało się jego twórcy uchwycić ducha Velvet Undeground na scenie, był Exploding Plastic Inevitable – multimedialna produkcja Warhola przedstawiająca nakręconą z ręki próbę zespołu. Obecnie film ten jest uznawany za wzorzecexpanded cinema, czyli tzw. kina rozszerzonego, w którym eksperymentuje się ze światłem, dźwiękiem, brzmieniem instrumentów itp. Miało to na celu stworzenie nowej rzeczywistości, w której kolory, dźwięki i kształty określają się nawzajem, jedne przez drugie (można to nazwać pewnego rodzaju synestezją, ale pojmowaną dość szeroko – jako budulec kreowanego świata).

Na koncertach zespół był bardzo statyczny. Artyści, ubrani najczęściej na czarno, sprawiali wrażenie nieobecnych ciałem. Utwory wykonywali beznamiętnie, a Nico, stojąca niczym posąg, powtarzała swym bezbarwnym, niskim głosem słowa, których zresztą nie sposób było zrozumieć z powodu silnego niemieckiego akcentu i głośnej muzyki. VU jako pierwszy zastosował ponadto feedback. Technika ta polegała na tym, iż nagraną wcześniej taśmę prezentowano na koncercie jako tło dla wykonywanych na żywo utworów, przez co brzmienie zostało wzmocnione, a widownia całkowicie zaskoczona nową jakością prezentacji. Warhol stosował później tę metodę w filmach, nakładając dwie taśmy na siebie, co sprawiało, że mózg odbiorcy pracował na wyższych obrotach – musiał analizować dwa filmy naraz.

Mimo pomocy guru pop-artu zespół wciąż miał złą reputację i nikt nie chciał zająć się jego promocją. Odpychały szokujące i kontrowersyjne teksty oraz wykorzystanie altówki, która, nie wiedzieć czemu, nie podobała się szefom amerykańskich wytwórni. W końcu muzycy trafili na Verve – filię MGM, która okazała się być zainteresowana działalnością Velvet Underground. Warhol opłacił zespołowi studio i został producentem płyty (choć jego rola producenta zakończyła się na włączeniu sprzętu nagrywającego). Największą zasługą Andy’ego było zaprojektowanie i stworzenie okładki z umieszczonym na białym tle bananem, którego można było obrać ze skórki (wyłącznie na pierwszym, analogowym wydaniu amerykańskim). Ów banan stał się jednym z najsłynniejszych symboli pop-artu. Na oficjalne wydanie płyty trzeba było trochę poczekać, ponieważ Verve zajęło się promocją Franka Zappy i jego – również cieszącego się złą reputacją – zespołu The Mothers Of Invention. Do tego doszły kłopoty z wydrukowaniem skomplikowanej okładki. Wszystko to spowodowało, że płyta ukazała się dopiero w marcu 1967 roku.

Kiedy album The Velvet Underground & Nico (bo ostatecznie tak został zatytułowany) ujrzał światło dzienne, od razu rzuciło się w oczy, iż jest całkowitym zaprzeczeniem hippisowskiego stylu życia i muzyki – zamiast miłych dla ucha i prostych protest songów o miłości, na płycie znalazły się utwory improwizowane oraz eksperymenty dźwiękowe (głównie altówka Cale’a oraz przestrajanie instrumentów), a zamiast piosenek o stokrotkach – ostre, szokujące teksty Lou Reeda. Nikt wcześniej nie śpiewał o związkach sadomasochistycznych, prostytucji ani nie gloryfikował otwarcie narkotyków (a już na pewno nie heroiny).

Pierwsza z jedenastu kompozycji na płycie – utwór Sunday Morning – jest jeszcze zwykłą piosenką mówiącą o balangowiczach wracających z całonocnych imprez i mijających rano porządnych obywateli podążających do kościołów. Utwór ten kontrastuje w sposób bardzo wyraźny z resztą albumu.  Następne kompozycje budują dramaturgię płyty dzięki kontrastom i odpowiednim napięciom emocjonalnym – ostry I’m Waiting For The Man (pierwszy utwór rockowy o rozprowadzaniu narkotyków i niecierpliwym czekaniu na dealera) ulega wyciszeniu i płynnie przechodzi w Femme Fatale. Zespół, z Nico na czele, usypia słuchacza, by po chwili obudzić go ścianą dźwięku, jaką jest kompozycja Venus In Furs traktująca o dominacji kobiety w związku seksualnym (jeden z częściej poruszanych przez Lou Reeda wątków). Kwintesencją całego album jest Heroin – doskonale wyważone połączenie hałaśliwej gitary i piskliwej altówki, które przechodzi w chłodną, spokojną kołysankę. Ta huśtawka nastrojów odpowiada uzależnieniu narkotykowemu. Hałas odzwierciedla głód narkotykowy i wewnętrzne rozdarcie, a spokój, który po nim następuje, odpowiada momentowi wstrzyknięcia heroiny i wyciszeniu po zastrzyku. Chyba nikomu później nie udało się tak przekonująco przedstawić studium uzależnienia fizycznego w utworze muzycznym. Płytę wieńczy kompozycja European Son – morze zgiełku, utwór pełen niekonwencjonalnych dźwięków np. szurania krzeseł, tłuczenia szkła czy gitarowych sprzężeń] (warto dodać, że Velvet Underground często kończyli koncerty, opierając gitary o wzmacniacze, co dawało dużo pisku i godziło w estetyczne oczekiwania widzów).

Płyta, niestety, nie została za dobrze przyjęta. Pokolenie hippisowskie odrzuciło nowatorskie brzmienie, nie przekonało się do tekstów Lou Reeda i pozostało wierne piosenkom o kwiatach we włosach. Musiało minąć sporo czasu, żeby płyta została odkryta i stała się inspiracją dla nowego pokolenia (zarówno ruch punk, jak i stworzona po nim nowa fala czerpią garściami z dorobku VU. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że wraz z ukazaniem się tej płyty, narodził się underground. Krąży plotka, że w tamtych czasach każdy, kto usłyszał muzykę Velvetów, natychmiast sam zakładał kapelę. Liczyło się eksponowanie wnętrza człowieka, brutalny realizm, chłodny i bezlitosny krytycyzm, a nie umiejętności techniczne. Sam VU nagrał jeszcze trzy studyjne płyty, ale poza krótką (zaledwie 6 utworów) kontynuacją debiutu – White Light/White Heat były to mało spójne, eklektyczne albumy.

Mimo późniejszych niepowodzeń oraz rozpadu Velvet Underground, trzon zespołu, czyli Lou Reed i John Cale nie przestali zajmować się muzyką. Ten pierwszy, zaczął otaczać się świetnymi muzykami i dzięki niesamowitym zdolnościom do pisania krytycznych tekstów oraz komponowania chwytliwych piosenek pop, nagrywał wybitne płyty (jak chociażby Transformer,Berlin lub New York), które do tej pory cieszą się ogromną popularnością. Cale natomiast, dzięki swej wyobraźni muzycznej i zamiłowaniu do awangardy, stał się specjalistą od oryginalnych aranżacji, a po jakimś czasie poświęcił się produkowaniu płyt.

Mimo iż od wydania pierwszej płyty minęło prawie 40 lat, wpływ VU na współczesną sztukę oraz kulturę masową jest nieoceniony. Na każdym kroku można zaobserwować t-shirty z nadrukami słynnego banana albo wizerunku Nico. Wciąż pojawiają się garażowe zespoły, które nie ukrywają fascynacji Velvetami – jak chociażby The White Stripes czy The Strokes… Mówi się, że po wydaniu debiutanckiego albumu Velvet Undeground muzyka rockowa utraciła niewinność. Tak, ale zarazem grupa ta wyznaczyła nowy pułap do osiągnięcia dla kolejnych pokoleń. Objawiła się jako głos dojrzałych artystycznie twórców, mówiących o otaczającym ich świecie bez żadnego skrępowania i tłumienia szczerych uczuć. Życzę wszystkim młodym artystom, aby również przyjęli taką postawę i wyzwolili się z kulturowych gorsetów, które tylko uciskają i powstrzymują naturalny rozwój sztuki.

Wybrana dyskografia:

  1. The Velvet Underground & Nico, Verve 1967
  2. White Light/White Heat, Verve 1968
  3. The Velvet Underground, Verve 1969
  4. Loaded, Warner Brothers 1970