Numer 1 / 2004

Keiji Haino

Lech Komendant

Na skróty

Urodzony w 1954 w Japonii, chodził do przedszkola, które lubił, szkoły podstawowej, której nie lubił, szkoły średniej, której nie skończył. Muzyka zaczęła się dla niego od śpiewu. Grał na harmonijce ustnej, perkusji, gitarze i kilku innych mniej lub bardziej dziwnych instrumentach. Lubił muzykę Jima Morrisona i Jimmy’ego Hendrixa, żadnego z nich nigdy nie naśladował. Nie cierpi pytań o muzyków, którzy „wywarli na niego wpływ”. Od małego był outsiderem bawiącym się kamieniami, gdy inni bawili się piaskiem, a piaskiem, kiedy inni bawili się kamieniami. Muzyk rockowy, bardzo ważny dla japońskiej sceny avant-gardowej, przez wielu jej miłośników zupełnie nieznany. Nie pije, nie bierze narkotyków. Jeszcze żyje!

W nielicznych wywiadach, których Keiji Haino udziela, szeroko mówi o swoich religijno-mistycznych ideach dotyczących relacji pomiędzy światem a jednostką, o roli muzyki, czy sztuki w ogóle, w odkrywaniu tych zależności, niewiele natomiast o stricte muzycznych zagadnieniach, więc analizowanie jego dorobku wyłącznie pod tym kątem niewiele nam da. Nierozsądnym byłoby umieszczenie go po prostu na jakimś tle (chociażby japońskiej sceny noise i jakoś tam rozumianej psychodelii), bo choć dałoby to jakiś klucz do klasyfikacji tego co robi, odebrałoby jego muzyce bardzo osobisty wymiar. Tymczasem intymność i pozamuzyczne odniesienia są, jak się zdaje, najważniejsze w charakterystyce twórczości Haino. Uniknąć komunałów (że ma image rockgwiazdy, że jest tajemniczy, że wiele uczynił dla muzyki gitarowej) można na dwa sposoby: albo pokazać to co niepowtarzalne w sylwetce Haino, albo dać jego muzykę do posłuchania.

Instrumentarium

Chociaż Keiji Haino kojarzony bywa przede wszystkim z gitarą, znacznie ważniejszy jest dla niego śpiew, a być może również perkusja.

„Głos”

Od śpiewu zaczął się jego kontakt z muzyką, śpiewali jego rodzice, śpiewano w protestanckim kościele, do którego chadzał w niedziele, głos pozostał dlań najważniejszym instrumentem. Choć w opinii wielu, należałoby owo śpiewanie nazwać raczej wokalizacją, to jednak sam Haino twierdzi, że śpiewa, i to w dodatku piosenki. W języku angielskim, jest takie ładne słówko visceral najlepiej chyba opisujące to, co można usłyszeć na tych płytach, na których Haino otwiera usta. Głos, śpiew, „śpiew” przeszywa głęboko, nasycony emocjami tak intensywnymi, że nierzadko zmusza nas do przekręcenia gałki wzmacniacza mocno w lewo. Prosty, prymitywny, pierwotny, czy tak? Podobno wiele czasu poświęcił na doprowadzenie go do poziomu, którym możemy się delektować słuchając płyt takich jak „C’est parfait” endoctriné tu tombes la tête la première. Mogłoby się wydawać, że istnieje pewna sprzeczność między tym, czego doświadczamy słuchając, a tym, co Haino mówi o pogoni współczesnych za prymitywizmem w sztuce. Według niego, większość ludzi poszukuje go (prymitywizmu) i cieszy się nim, bo pozwala on wyłączyć myślenie, zapomnieć o zarabianiu pieniędzy itp., i to jest złe, bo myślenia wyłączyć nie można, w przeciwnym wypadku zamknie się oczy na świat, na rzeczy, które domagają się patrzenia. Z tym śpiewem jest jednak nieco inaczej. Prawda, że paraliżuje zakończenia nerwowe, odbiera oddech i wyłącza umysł, ale kiedy nas z siebie wyrzuci będziemy odarci z całej skorupy, która chroniła nas przed patrzeniem i widzeniem. Nie ma w tym ani krzty słodyczy ani przyjemności leniwego lewitowania w przestrzeni usypiająco prostych rytmów i melodii.

„Rytm”

Na bębnach Haino grywa głównie podczas solowych koncertów, stąd niewiele jest płyt, na których można by go usłyszeć w roli perkusisty. Twierdzi, że instrument ten wymaga bardzo bliskiego kontaktu z publicznością i w nagraniach studyjnych zupełnie się nie sprawdza. Nie sprawdza się również dlatego, że tym, co buduje klimat owych przedstawień, jest jego zachowanie na scenie, magia długowłosego, czarno odzianego człowieka „tańczącego” wśród talerzy i bębnów. Nie jest to coś, co da się tego utrwalić na srebrnym krążku.

„6 strun”

Poczynając od projektu Lost Aaraaff (choć na serio i większych ilościach dopiero od solowej płyty Watashi Dake), Haino zaczyna sięgać po gitarę. Jak scharakteryzować jego grę? Jest inna niż śpiew i inna niż gra na perkusji, ale bynajmniej nie mniej osobista. Zdarzają się płyty/utwory, na których spotykamy się z grą gęstą i intensywną, tworzącą ściany dźwięku. To przede wszystkim Fushitsusha, a także Vajra. Poza tym mamy Haino à la Derek Bailey, eksplorującego pole muzyki wolnoimprowizowanej (np.: Hikari yami uchitokeaishi kono hipiki), bardziej przystępnego od starszego odeń o 30 lat Amerykanina. Znajdziemy też produkcje spokojne i refleksyjne, gdzie tylko czasami specyficzne brzmienie gitary przypomni nam o dzikiej duszy Haino (płyty z Loren MazzaCane Connors). Są w końcu wydawnictwa, gdzie te wszystkie style jakoś się łączą tworząc jeszcze inną jakość (tatsuya yoshida & keiji haino – until water grasps flames). Niezależnie jednak od tego, której z tych płyt słuchamy narażamy się na spotkanie z muzyką surową i głęboko przejmującą.

„Robić wszystko najlepiej jak się da”

Kiedy spytamy przedstawicieli niektórych kultur pierwotnych o ich sztukę, zdziwią się i powiedzą: och, nie bardzo wiem o czym mówisz, my po prostu staramy się robić (garnek, rysunek na skale) to jak najlepiej. Jest w działaniu Keiji Haino coś takiego właśnie (pominąwszy fakt, że jest świadomy tego, iż jest artystą). Jego podstawowym powołaniem jest robić to, czego się podejmuje jak najlepiej: „Bóg wciąż patrzy na działania ludzi. Jeśli coś robię, chcę uniknąć jego wzroku, jeśli coś robię odpowiednio, uniknę go”. Czemu Haino chce uniknąć wzroku Boga, tego nie mówi, niemniej jednak jego działania wciąż dążą do jakoś rozumianej doskonałości. Można sądzić, że doskonałością numer jeden jest dla niego głębokie i autentyczne przeżywanie muzyki, którą uprawia. Postuluje unikanie odbioru zapośredniczonego przez recenzje, omówienia i modę. To oczywiście nie oznacza, że o muzyce mówić nie można – można, ale dopiero wtedy, kiedy się jej posłucha. Z robieniem muzyki jest podobnie, ma mieć korzenie w „tu i teraz”, w kontakcie z widownią, kontakcie z pojedynczym dźwiękiem („każdy dźwięk konstruuję osobno”). To jego najpoważniejszy zarzut wobec współczesnych kompozytorów, dla których owszem: muzyka jest całym życiem, zadają ważne pytania dotyczące jej natury, i dzięki temu wychodzą poza działanie zwykłych muzyków-rzemieślników, a jednak poprzestają tylko na myśleniu. Tymczasem trzeba też wytwarzać dźwięki.

Można by powiedzieć, że Haino wyznaje pewien rodzaj holizmu, jeśli chodzi o podejście do muzyki. Splecenie i wykorzystanie pierwiastków fizycznych i umysłowych (duchowych?) jest u niego totalne. Nie chodzi po prostu o wykonywanie muzyki, rzecz w tym, że trzeba grać całym ciałem. Śpiewak ma nie tylko usta, struny głosowe i płuca, całe jego ciało rezonuje. Grając na gitarze musisz czuć prawdziwy ból biorący się z kontaktu z instrumentem. Dając koncert musisz wchłonąć atmosferę sali, poczuć wibracje pochodzące od słuchaczy. A wszystko po to, aby jednostka mogła się oddzielić od świata – jak najrozleglejsze przeżywanie dla wyodrębnienia indywidualności. Cóż, bezwzględnie jest we tym coś niespójnego i nie do końca przekonującego, ale tym Haino najwyraźniej się nie przejmuje.

Witgenstein i Freud

 Byłbym szczęśliwy, gdyby moja muzyka miała terapeutyczny wpływ na kogoś… Dlaczego? Bo sądzę, że to niemożliwe.

Muzyka, która leczy, musi być bolesna dla wykonawcy, być może musi być także bolesna dla odbiorcy. Gęsta faktura perkusji, gitary i śpiewu, zawsze najwyższy stopień, nie emocjonalnego już, a czysto cielesnego zaangażowania Haino, atakuje słuchacza jak japoński masaż, przykry, jeśli tylko w ciele/umyśle coś nie gra. A jeśli zawsze, niezależnie od sytuacji tak na nas działa? Cóż, znaczy to, że zawsze coś z nami jest nie tak. Dzieło Haino skazane jest na niepowodzenie, bo nigdy nas, słuchaczy, nie wyleczy z tego, co nam dolega, ale dzięki temu on nigdy nie przestanie grać. I może po prostu o to mu chodzi, żeby nie zaprzestawać gry, wyznaczyć sobie cel nieosiągalny, a przez to nieustannie pociągający.

Są tacy, którzy mówią, że jest szamanem, i w jakimś sensie tak właśnie jest. Jego muzyka wnika w nas i paraliżuje jak najdoskonalszy narkotyk, odkrywa przed nami coś, co siedzi w nas gdzieś głęboko, a co kultura skrzętnie ukryła, co sami ukryliśmy, być może ze strachu. Jakimś cudem Haino dotarł do tego czegoś, co jest pierwotne, nie oceniając tego i nie wartościując. I tylko tak, unikając oceniania: „to jest złe”, albo: „tak, to jest dobre”, zdał (i zdaje) relację z faktów. Otwiera nam oczy i mówi: uważajcie!

Ostanie słowo

To jeszcze nie zostało powiedziane. Keji Haino chce grać, nawet gdy włos mu osiwieje i przestanie pasować do czarnych płaszczy, nawet gdy nie będzie miał siły znosić tak dzielnie bólu i rozkoszy, których doznaje podczas koncertów. A my co? No słuchajmy, słuchajmy…

Wybrana dyskografia

Dyskografia Keiji Haino obejmuje ponad 100 płyt nagranych solo, z własnymi zespołami (Fushitsusha, Lost Aaraaff, Nijiumu, Vajra) oraz z muzykami różnej maści. Poniższy wyciąg zawiera  tylko garstkę ważnych pozycji.

  • Keiji Haino – Lost Aaraaff(1971)
  • Keiji Haino – Watashi Dake(1981)
  • The Doo-Dooettes – Free Rock (1982)
  • Keiji Haino – Beginning and End, Interwoven (1995)
  • Keiji Haino – Challenge to Fate (1995)
  • Keiji Haino – Tenshi No Gijinka (1995)
  • Keiji Haino & Lorren MazzaCane Conors – Live at Downtown Music Gallery (1995)
  • Keiji Haino & Peter Brötzmann – evolving blush or driving original sin (1996)
  • Fushitsusha – Pathetiquec (1996)
  • Vajra – Sichisiki (1997)
  • Decided: Already The Motionless Heart of Tranquility Purple Trap (1999)
  • Derek Bailey & Keiji Haino – Songs (2000)
  • Keiji Haino – Abandon All Words at a Stroke, So That Prayer Can Come Spilling Out (2001)
  • Tatsuya Yoshida & Keiji Haino – Until Water Grasps Flame (2001)
  • Keiji Haino – “C’est parfait” endoctriné tu tombes la tête la première (2002)
  • Keiji Haino – Hikari yami uchitokeaishi kono hibiki (2003)

Źródła

Zainteresowani muzyką Keiji Haino powinni odwiedzić nieoficjalną stronę artysty, pewną pomocą może również służyć nieśmiertelne allmusic. Nie należy się jednak dziwić temu, że żadne z nich nie dostarczy pełnych i wyczerpujących informacji.